Nerwica następstw. Część V
Zbliżamy się do końca historii. To, co napisałem przeczytałem jeszcze raz. Chyba miało być inaczej. I teraz nie wiem, czy to ja przekrzywiłem trochę osie i wyszło na skargę oraz wołanie o pomoc, czy też od początku tak to widziałem, tylko mi się wydawało, że widzę inaczej? A być może dopiero teraz, dopiero po chwili jestem w stanie zobaczyć lepiej to, co było i napisać parę słów o tym, jak naprawdę było? Oczywiście nie wiem. Nie wiem, więc piszę.
Rzeczoznawca ustalił, że to będzie SZKODA CAŁKOWITA. Szkoda. Wytłumaczył mi przy tym, że jeśli np. auto jest warte 5000 zł a szkoda zostanie oceniona na 4000 zł, to ja dostanę różnicę, czyli 1000 zł na rękę. Wiem, że o tym pisałem przed chwilą. Czuję potrzebę napisania tego raz jeszcze.
-To jest niekorzystne dla ubezpieczonego – dodał.
Tak było. Mam na to świadków w postaci mojej żony.
Te orzeczenie przyprowadziło do moich drzwi różnych gości, o których również pisałem. Kombinowanie, moralne i ekonomiczne, w wymiarze indywidualnym jak i rodzinnym. Smutek, zachodzenie w głowę, potrząsanie gałęziami etycznych drzew i krzewów, chodzenie po ludziach, modlitwa. Niemalże Dzieje Apostolskie. W końcu, po paru dniach nerwowych ruchów zdecydowałem się pojechać do blacharza. Chciałem spytać, czy on może mi wycenić naprawę mojego auta na tyle, by nie była to SZKODA CAŁKOWITA. To był konkretny, mały plan. Dostałbym wtedy całą kwotę przeznaczoną na naprawę. I byłbym częściowo usprawiedliwiony. Z czego? Przyjrzyjmy się.
-Oni koszty naprawy podali bardzo małe, ja bym to zrobił dużo drożej - powiedział blacharz. Był to dziwny blacharz. Wyglądał i zachowywał się, jak gdyby był obciążony pewnym rodzajem autyzmu. Gdy mówił do mnie, patrzył na stół przed sobą, na którym leżały kartki z ubezpieczalni, wydrukowane na mojej firmowej drukarce. Od czasu do czasu podnosił głowę i patrzył przed siebie, na ścianę z lamperią typu Piasek Pustyni. Jednak jego umysł pracował sprawnie. Widać było, że całą sprawę, którą mu przedstawiłem, miał należycie posegregowaną w głowie i koncentrował się na tym, by mi ją przedstawić w sposób możliwie najprostszy. Rzucał kosztami, procentami, paragrafami do odwołań, zamiennikami części jak dobrze naoliwiony kulomiot. Był absolutną antytezą mechanika-blacharza, którą miałem do tej pory w wyobrażeniach. Pomyślałem, że w innym miejscu, innym czasie, gdybyśmy się poznali np. w technikum - byłby moim kumplem, a może nawet przyjacielem. Trudnym w obsłudze, ale cholernie interesującym.
Mówił długo, ponad pół godziny. Jego profil wyraźnie rysował się na tle korkowej tablicy z karteczkami, gdy przedstawiał argumenty za i przeciw. Taka samą korkową tablicę próbował narysować w mojej głowie, żebym wszystko wyraźnie zobaczył. Tak. Robił to zupełnie za darmo, ponieważ już po trzydziestu sekundach wiedział, że nic na mnie nie zarobi - w końcu od początku radził mi oddać auto za tyle, ile proponują i pozbyć się kłopotu.
Na zakończenie powiedział:
-Ubezpieczyciel zawsze chce orżnąć chyba, że widzi, iż orżnąć się nie da. Czasem tak jest, gdy cena samochodu zbyt niska. Wtedy może pozwolić sobie na uczciwość - bo ta go w tym momencie nic nie kosztuje.
Po tej wizycie wróciłem do domu podniesiony na duchu, ponieważ mój rozmówca na odchodne stwierdził, że ktoś mi bzdur naopowiadał. Przy szkodzie całkowitej otrzymam dokładnie tyle, ile wynosi wyliczona przez ubezpieczyciela przedwypadkowa wartość mojego samochodu, czyli jakieś cztery i pół kółka, a nie tysiąc złotych. Świadkowie w postaci mojej żony potwierdzili, że dobrze wcześniej zrozumiałem rzeczoznawcę, który mówił zupełnie inaczej. Dobrze, że żona mnie potwierdziła, bo przyznam, że w duchu skromniutko zacząłem rozważać swój obłęd. Tak dyskretnie, jadąc pożyczonym samochodem, rozpocząłem na sobie proces beafiksalizacji. Czyli, mówiąc konkretnie: podniesiony na duchu zostałem dopiero po powrocie do domu, uzyskawszy jednoznaczną odpowiedź od żony.
Ale podniesienie na duchu trwało tylko chwilę. Przyszło bowiem pytanie: No i co teraz, moralny wędrowcu? Na chwile obecną nikt cię nie robi w bambuko. Jak więc Twoje dylematy? A one siedziały wciąż na tapczaniku, jak w poczekalni do dentysty i nigdzie się nie wybierały. Odwrócenie sytuacji o 180 stopni nie wywarło na nich żadnego wrażenia, nawet nie ziewnęły.
Żeby zająć się czymś innym, na tak zwany wszelki wypadek umówiłem się z drugim blacharzem, chcąc uzyskać potwierdzenie, albo zaprzeczenie, cokolwiek. Tamten to z kolei figura ceniona w mieście. Znajomy znajomego. Nawet się pofatygował i na drugi dzień przyjechał do mnie, chcąc osobiście ocenić sytuację. W przeciwieństwie do pierwszego - jego nie interesowały żadne papiery z ubezpieczalni. Zerknął na moją Toyotę i stwierdził, że trzeba ją zabrać do niego na warsztat, rozebrać i ocenić, bo tak to se możemy gadać. Miał okulary przeciwsłoneczne typu "jestem na topie" i markowe klapki. Przyjechał świeżo odremontowanym, oryginalnym Willysem MB z czasów II światowej wojenki i stanął nim na środku mojej uliczki. Głupio się przyznać, ale automatycznie zacząłem się zastanawiać, czy ważna jest dla niego kwestia duchowości a jeśli tak, to czy potrafi ją odróżnić od higieny psychicznej. To była z mojej strony czysta złośliwość, ponieważ najzwyczajniej zazdrościłem mu tej pewności siebie, tego braku napięcia w ruchach i wyraźnego poczucia, że wszędzie jest u siebie. Gdy wysiadał ze swojego oliwkowego cuda, paru sąsiadów męskich od razu ruszyło w jego kierunku. Oni oglądali Jeepa a my Toyotę. Potem wszyscy już oglądaliśmy Jeepa.
Willys MB, który dziś wygląda trochę jak zabawka, zwłaszcza gdy w środku siedzi gruby facet, miał, jak wiadomo, bardzo poważny udział podczas zmagań na wszystkich frontach II WŚ. Subskrybowały go chyba wszystkie alianckie nacje, zwłaszcza dominia brytyjskie, choć był to produkt amerykański. Jakieś 50 tys. Sztuk (Wiki) przekazano również do ZSRR, by tam dzielnie walczyły z Niemcami. Elementem dowcipnym w tej historii jest anegdota, iż propaganda radziecka utrzymywała przed swoimi żołnierzami, że ten samochód jest produkcji ZSRR. Na pytanie, czemu więc na nim jest napisane Made in USA? - odpowiedź brzmiała: bo przekazujemy go również Amerykanom, by u nich służył. Oni wszak mają kłopoty ze sprzętem.
Ja mam obecnie kłopoty ze sprzętem
(Moja Toyota
to już anegdota).
Nie wiem jednak, czy strona radziecka coś mi przekaże. Mój samochodzik nie jest zabytkiem, brakuje jej jeszcze pięć lat to tzw. żółtych blach. Nie oddam jej na warsztat blacharzowi w klapkach, nie odrestauruję i nie będę jeździł po obcych osiedlach w upalne letnie dni - nie stać mnie na to. Oddam ją "na części", zgarnę cztery i pół tysiaka i będę się rozglądał za następcą lub następczynią. I będzie mi łyso, częściowo z powodu wypadu włosów, spowodowanego wiekiem, a częściowo z innych powodów. Nikt mnie specjalnie nie próbował orżnąć, choć nastroszyłem się jak kapłon, przewidując przyszłość. Nikt na mnie nie dybał i moje rozdroża moralne okazały się ścieżkami w parku: nie ma znaczenia, gdzie pójdziesz – i tak dotrzesz do budki z lodami. Będę musiał uważać na siebie w przyszłości, by nie brać samochodów, które skrobią mnie po plecach za reżysera Kieślowskiego. I uważać, by nie myśleć o przedmiotach jako o czymś, co kształtuje moje życie. Nie sprawdziłem się w tej auto-komisowej futurologii, niemal jak Fukoyama. Bogu niech będą dzięki – ogłaszam koniec tej historii.
Jaka pointa? Blacharze są różni, podobnie jak ludzie.
tagi: moralność wypadek stłuczka ubezpieczenie
![]() |
Czarny |
3 sierpnia 2021 09:46 |
Komentarze:
![]() |
chlor @Czarny |
3 sierpnia 2021 10:26 |
Tak samo wyglądały by rozmowy ze specami medycznymi gdybyś zaczął np rozważać procedurę wszczepienia endoprotezy stawu, i liczył na jakieś "pochylenie się z troską". Takie czasy.
![]() |
Czarny @Czarny |
3 sierpnia 2021 11:06 |
Jeden pochylił się z troską. Chodzi o to, że ja również pochyliłem się z troską nad sobą. I ta troska okazała się w dużej części pudłem.
![]() |
Brzoza @Czarny |
3 sierpnia 2021 11:40 |
>Nikt na mnie nie dybał i moje rozdroża moralne okazały się ścieżkami w parku: nie ma znaczenia, gdzie pójdziesz – i tak dotrzesz do budki z lodami.
:)
![]() |
Grzeralts @Czarny |
3 sierpnia 2021 15:36 |
Myślę, że chciał przekazać, że gdyby on tego nie uznał za szkodę całkowitą, to ubezpieczyciel wypłaciłby właśnie te 1000PLN na naprawę (tą wycenioną na 4000).